Miałem ten spektakl w zanadrzu. Zapisany w karneciku, jak ważnego partnera do tańca na wielkim balu. I wreszcie nadszedł jego czas. „Koniec czerwonego człowieka” w Och-Teatrze. Reżyseruje Krystyna Janda.
W rosyjskiej sztuce dramatycznej powrót do motywów czechowowskiego „Wiśniowego Sadu” nie jest niczym nowym. Można na przykład powiedzieć, że na bardzo podobnym schemacie oparł swoich „Spalonych słońcem” Nikita Michałkow. Mam na myśli pierwszy obraz wojennego tryptyku. Podobnie ma się rzecz z „Końcem czerwonego człowieka”, który jest adaptacją powieści Swietłany Aleksijewicz „Czasy secondhand”. Dokonał jej Daniel Majling. Wstrząsająco się to ogląda, rozkłada na kawałki. Analizuje.
Och-Teatr zaskoczył mnie w minionym sezonie kilkukrotnie. Niesłusznie przylepiałem mu łatki teatru rechotliwego śmiechu i płytkich, zaciągniętych z londyńskich teatrzyków, fars. Krystyna Janda, mam wrażenie, ostatni sezon teatralny poświęciła na generalny lifting programowy swoich scen. Mając stałą i wierną publiczność postanowiła zawalczyć o więcej. Wprowadzić na sceny Ochu i Polonii spektakle o wiele bardziej wymagające skupienia i uwagi. Dla mnie - to znakomite posunięcie. Stałem się wręcz admiratorem niektórych spektakli Ochu i większości widowisk Polonii. „Czerwonemu człowiekowi” po ubiegłorocznej, październikowej, premierze krytyka wieszczyła rychły koniec. Jak w tytule spektaklu. Argumentowano tym, że to sztuka nie na „ochową” publiczność. Zbyt trudna w odbiorze. Poruszająca tematy ciężkie, pokazane dosadnie. I co? Mamy końcówkę lipca. Kanikułę. Prawie dziewięć miesięcy po premierze. Widownia wypełniona w dziewięćdziesięciu procentach. Zostało nieco pustych miejsc w ostatnich rzędach. Czyli - eksperyment Jandy się powiódł. Dobrze wyczuła potrzeby swojej publiczności. Dała im coś zupełnie innego, nie do śmiechu. Trudnego i ważnego. Podsłuchiwałem co mówiono w antrakcie i po spektaklu. To były poważne rozmowy poruszonych ludzi. Wyraźnie zainteresowanych tym, co zobaczyli.
Można napisać, że „Koniec czerwonego człowieka” to jest „Wiśniowy sad” końca XX wieku. Podobna jest struktura utworu, charakterystyka postaci. Groza utraty domu pojawia się później, niż u Czechowa, bo dopiero na początku drugiego aktu. Ale - jest i ona. Jest i upadek owego domu.
Obserwujemy rok po roku studium upadku domu generał majora Aleksiejewa. Rzecz dzieje się w Rosji, zapewne niedaleko Moskwy. Ten dom jest alegorią, kopią, sowieckim odbiciem upadającego majątku Gajewa i Raniewskiej. Ale tu, w „Czerwonym Człowieku” upadek nie zawęża się jedynie do klęski sposobu myślenia pewnej klasy społecznej. Tekst Majlinga idzie o wiele dalej. To wstrząsające studium upadku społeczeństwa. Pozbawionego arystokracji i inteligencji w zbrodniczych, stalinowskich, czystkach. O ile Czechow w „Wiśniowym Sadzie” kpił z arystokratycznego oderwania od realiów i wiecznego życia w przekonaniu, że bajkowy świat dworów i pałaców jest wieczny - o tyle Majling mówi: OK. Zabierzmy zatem Rosji jej arystokrację. Zabijmy inteligencję. Zobaczmy, jakie spustoszenie powstało na tej przeklętej ziemi po latach sowieckiego terroru. Mamy spektakl wstrząsający a zarazem szaleńczo wciągający. Postaci - mieszają się w nich wątki czechowowskie i współczesne - są okrutne, pozbawione jakichkolwiek hamulców, norm moralnych. To jest przerażające studium budzącej się do niby wolności postsowieckiej Rosji. Właśnie dlatego nasuwa się pytanie: Koniec, a może właśnie początek? Start świata, w którym nie obowiązują już żadne reguły, nie ma idei.
Na scenie trwają zmagania nowej Rosji, Rosji podnoszącej wzrok ku nieznanej tam przecież nigdy wolności i demokracji, Rosji posowieckiej marzącej o powrocie starego ładu. Miesza się w tym tyglu okrucieństwo z naiwnością. Idealizm z kunktatorstwem. Śmierć ludzka jako ledwie trzask pistoletowej iglicy o spłonkę. Dwa akty ważne dla zrozumienia systemu myślenia homo sovieticusa. Człowieka wychowanego od kilkudziesięciu lat w społeczeństwie pozbawionym dwóch najważniejszych dla jego kształtowania klas - arystokracji a przede wszystkim wielopokoleniowej inteligencji. Czerwona zaraza wytłukła je niczym pluskwy, o czym w przerażający sposób opowiada na scenie generał major Aleksiejew. Ten spektakl nie zostawia złudzeń ani nadziei. Rosja ma swój ugruntowany, zakorzeniony i wykształcony system myślenia. Okrutny, często wyrafinowany jak zemsta Siergieja na Aleksiejewach mechanizm wychodzenia na swoje.
Cieszę się, że odczekałem. Poszedłem zobaczyć „Koniec czerwonego człowieka” z dystansem. Bo to jest bardzo ważny moim zdaniem spektakl. Jeden z najważniejszych, jakie widziałem w tym roku. Przestroga? Analogia? Zobaczcie Państwo sami i jestem pewien, że nie raz i nie dwa wrócicie myślami do tego, coście w Och-Teatrze zobaczyli.
Jacek Mroczek
TeatrVaria, 27 lipca 2025