Wydawać by się mogło, że temat podejmowany w Stowarzyszeniu Umarłych Poetów został już zupełnie wyczerpany – najpierw przez słynny film Petera Weira, a następnie przez powstałą na bazie tej produkcji książkę autorstwa Nancy Kleinbaum. Historia młodzieńczego buntu przeciw bezdusznie narzucanym zasadom społecznym, ograniczającym pasje i wolność do własnej ekspresji – choć w pewnym wieku może mieć szczególną siłę przekonywania – sprawia mimo wszystko wrażenie mało odkrywczej. W tym jednak wypadku pozory mylą. Wystarczy bowiem inaczej rozłożyć akcenty, by typowa na pierwszy rzut oka opowieść inicjacyjna nabrała zupełnie innego charakteru: pytania o granice własnej autonomii, na które wyjątkowo trudno odpowiedzieć.
Niełatwa do odparcia jest oczywiście pokusa, by wystawianą na deskach Och-Teatru adaptację postrzegać jako krytykę systemu edukacji – zwyczajowego obiektu narzekań w towarzyskich rozmowach rodziców dzieci w wieku szkolnym, oskarżanego o tradycjonalizm (a raczej – zacofanie) i nieżyciowość. Choć owa krytyka nie jest bezpodstawna, należy pamiętać, że akcja dramatu rozgrywa się w egzotycznym dla polskiej edukacji środowisku anglosaskich prywatnych szkół średnich, przeznaczonych dla członków upper middle class. To, co my nazywamy opresyjnymi metodami nauczania, ma się nijak do podejścia stosowanego w renomowanych, lecz całkowicie skostniałych placówkach w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Kulisy działania jednej z takich szkół odsłonił w bezkompromisowo szczerym eseju Two Years’ Time filozof Galen Strawson, absolwent brytyjskiego Winchester College. Strawson – syn wybitnego, wyróżnionego tytułem szlacheckim oksfordzkiego profesora – zauważa, że zasady panujące w jego szkole nie zmieniły się od roku 1382: wciąż może tam uczęszczać tylko siedemdziesięciu chłopców, podstawową zaś zasadą jest posłuszeństwo. Młodość Strawsona, która przypadła na lata narodzin ruchu hippisowskiego, stała się okresem prywatnej emancypacji, nie mniej burzliwej od tej zaprezentowanej w Stowarzyszeniu Umarłych Poetów. Inspiracje pacyfistyczną filozofią Wschodu sprawiły, że Strawson i jego koledzy odmówili uczestnictwa w obowiązkowych treningach organizowanych przez Combined Cadet Force. Młodzi ludzie stanęli przed wyborem: ugiąć się lub opuścić szkołę. Część odeszła, niektórzy (w tym Strawson) pozostali, poddając się naciskowi – dokładnie tak, jak dzieje się to w dramacie. Dla polskiego odbiorcy problem tego gatunku i tej wagi może wydawać się cokolwiek obcy: naszej szkole można zarzucić wiele, ale do Welton Academy czy Winchester College z pewnością wiele jej brakuje.
Równie łatwo, a zarazem symplifikująco można odczytać Stowarzyszenie Umarłych Poetów w kluczu opowieści o nieuniknionym konflikcie pokoleń. To, że świat bezustannie się zmienia, przez co „dorośli” – rodzice lub nauczyciele – mogą mieć błędne wyobrażenie o tym, co dla młodego człowieka jest najlepsze, nie budzi wątpliwości. Broda nie czyni człowieka filozofem, a siwe włosy nie zawsze świadczą o mądrości. Sztuka jednak zręcznie unika tak banalnej konstatacji i stawia znacznie bardziej subtelne pytanie o to, kiedy zaufać autorytetom. Nie w tym rzecz bowiem, by zawsze kwestionować zdanie tych ostatnich – bunt dla samego buntu z pewnością nie jest celem młodych bohaterów. Trudno zresztą nie odnieść wrażenia, że „tym złym” – rodzicom i dyrektorowi – przyświeca szczytny cel: dobro wychowanków. To nie intencje zatem, a nawet nie przemądrzałość „starszych” są karygodne, lecz sposób narzucania własnego zdania: bez próby zrozumienia, że osoba, którą chce się ukształtować, to nie kawałek gliny, ale czujący człowiek. Dlatego Stowarzyszenie Umarłych Poetów nie opowiada po prostu o buncie młodszych względem starszych: to raczej historia dotykająca ogólnego problemu wyznaczania granic autonomii, która może być równie sugestywna bez względu na wiek, dla wszystkich tych, którzy nie są słuchani i których zdanie nigdy się nie liczy, nieważne czy są uczniami renomowanej szkoły, czy pracownikami przed emeryturą, którzy całe życie wykonywali tylko odgórnie narzucane polecenia.
Głównym tematem sztuki jest zatem emancypacja: młodzi ludzie po raz pierwszy odkrywają swoją odrębność od rodziców, systemu edukacji, wzorców kulturowych, a wreszcie – własnych przekonań, które po namyśle okazują się obce. W rezultacie przechodzą oni radykalną przemianę. Odczytana w takim kluczu, sztuka niespodziewanie upodabnia się do filmu Podziemny krąg Davida Finchera: w obu przypadkach bohaterowie dokonują swoistego zerwania łańcucha konwenansów i oczekiwań społecznych, przez co dają dojść do głosu swej nieakceptowanej przez otoczenie naturze. Jest w tym wyzwoleniu jakiś element psychoanalitycznego przekonania, że człowiek o tak rozwiniętej samokontroli, tłumiącej wszelkie instynkty witalne, skazany jest na obłęd. Jedynym zaś remedium jest wydobycie tych gotujących się sił w ekstatycznym tańcu, fizycznej przemocy, estetycznym upojeniu.
Tyle że Stowarzyszenie Umarłych Poetów jest w swej konkluzji wyjątkowo przewrotne, a zarazem gorzkie – uczniowie Keatinga okazują się bowiem zbyt naiwni i niedojrzali, by ta próba emancypacji mogła zakończyć się powodzeniem. Odważmy się zapytać: czy nauczyciel-idealista wygrał w starciu ze skostniałym systemem edukacji? Pod pewnymi względami być może tak, pokazał bowiem młodym ludziom, kim są i kim mogą się stać. Jednak ten drobny sukces skrywa gorzką porażkę – wszak uczniowie, których pragnął ukształtować, okazali się niezdatni do przyswojenia odebranych lekcji i dają się ponownie wtłoczyć w ramy systemu, o którego okrucieństwie dobrze przecież wiedzą. Najwyraźniej carpe diem to za mało, by można było zmienić świat, przede wszystkim zaś – samego siebie.
Choć interpretacji Piotra Ratajczaka ciąży oczywiście filmowy pierwowzór Petera Weira, spektakl zwycięsko wychodzi z nasuwających się nieuchronnie porównań. Sam fakt, że teatralna adaptacja opowiada mimo wszystko nieco inną historię niż produkcja Weira, dowodzi, że materiał źródłowy został twórczo, a przede wszystkim udanie przetworzony. Sztuka ta udała się przede wszystkim dzięki znakomitym zabiegom inscenizacyjnym. Fenomenalne wrażenie robi precyzyjnie odmierzona choreografia, zwłaszcza w otwierającej sekwencji, będącej alegorią bezdusznego procesu edukacji, czyniącej z uczniów bezwolne marionetki. Język filmu nie zawsze lubi metafory i hiperbole – tymczasem w rękach Ratajczaka te właśnie elementy wypadają najlepiej. Nieco inaczej przedstawił on również bohaterów: grany przez Wojciecha Malajkata Keating jest bardzo ważny dla fabuły, ale jej głównymi bohaterami są mimo wszystko uczniowie Welton Academy. Reżyser położył więc ciężar spektaklu na barkach młodych aktorów. I była to bardzo dobra decyzja. Stowarzyszenie Umarłych Poetów wprost rozsadza energią scenę Och-Teatru. Aktorzy wcielający się w uczniów grają z niezwykłą intensywnością, a jednocześnie – naturalnością. W rezultacie spektakl składa się ze świetnie odmierzonych sekwencji dynamicznych, niekiedy wręcz akrobatycznych (znaczną część czasu aktorzy spędzają stojąc, skacząc albo tańcząc na stołach i krzesłach), skontrastowanych spokojniejszymi momentami szkolnego życia. Choć zatem sztuka opowiada o poezji, w rękach Ratajczaka odchodzi ona od poetyczności: to raczej odpalony dynamit, którego lont tli się coraz szybciej, nieuchronnie doprowadzając do końcowej eksplozji. I to właśnie ta ostatnia nadaje całości wydźwięk głęboko emocjonalny, a przez to – angażujący.
Owa żywiołowość i bezkompromisowość sprawiają, że dwie godziny spektaklu spędza się na krawędzi fotela, całkowicie zanurzając się w pędzącej na złamanie karku fabule. Kiedy jednak wychodzi się na zimne, wieczorne powietrze, a serce jeszcze bije w rytm akcji, w głowie pojawiają się pytania. Jedno z nich brzmi: czy kiedy Todd Anderson, Knox Overstreet albo Richard Cameron będą już prawnikami, lekarzami i księgowymi, pozwolą, aby ich dzieci uczył ktoś taki tak Keating? Czy w ich pamięci nauczyciel zapisze się jako ktoś, kto zmienił ich życie na lepsze, a może jedynie doprowadził do śmierci jednego z ich przyjaciół? Jakkolwiek osobliwie to nie zabrzmi, odpowiedź nie jest wcale oczywista. Fakt ten stanowi chyba najlepszy dowód na to, że Stowarzyszenie Umarłych Poetów w wersji wystawianej na deskach Och-Teatru bardziej niż prostą apologią młodzieńczego idealizmu, okazuje się głęboko niepokojącym moralitetem.
Źródło: https://subiektywnik.pl/tom-schulman-stowarzyszenie-umarlych-poetow-emancypanci/
Dodatkowe informacje
Jacek Jarocki, www.subiektywnik.pl, 20 maja 2021