Logo Fundacja

Recenzje

kup bilety online

O miłości bez miłości

Stwierdzenie, że Oszuści – najnowsza premiera wystawiana na deskach stołecznego Och–Teatru – to komedia małżeńska, jest zarówno prawdziwe, jak i potencjalnie krzywdzące. Czym bowiem charakteryzuje się ów gatunek? Otóż jest to na ogół podnosząca na duchu opowiastka o tym, że miłość potrafi przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu: dopalające się uczucie, zdradę czy brak namiętności. I trudno nie stwierdzić, iż na pierwszy rzut oka w taki właśnie schemat wpisuje się sztuka Michaela Jacobsa. Chwila zastanowienia wystarczy jednak, by przekonać się, że w rzeczywistości rozsadza ona ograniczające ramy gatunkowe, siłą rozpędu docierając do rubieży strefy komfortu i dobrej zabawy, za którą czają się niepokojące pytania o współczesną etykę miłości.

O nietuzinkowości Oszustów na tle typowych komedii małżeńskich najlepiej świadczy fakt, że spośród trzech par – bohaterów sztuki – jedna jest małżeństwem in spe: to dwójka młodych ludzi, którzy dopiero myślą, aby się pobrać, choć trudno im w tej kwestii dojść do porozumienia. Michelle (Michalina Łabacz) chce ślubu, mimo że nie bardzo wie dlaczego. Jej chłopak, Allen (Filip Pławiak), sugeruje, że w grę nie wchodzi tu małżeństwo z nim, ale po prostu małżeństwo. Nie dziwi zatem, iż nie chce on podejmować daleko idących zobowiązań. W tej patowej sytuacji niepoślednią rolę odgrywa starsze pokolenie: rodzice pary, którzy – paradoksalnie – znają się, choć o sobie nie wiedzą. Otóż traf chce, że ojciec Michelle, Howard (Piotr Grabowski), od pół roku zdradza swoją żonę z matką Allena, Moniką (Beata Ścibakówna). Natomiast matka Michelle, Grace (Gabriela Muskała), decyduje się spędzić noc z ojcem Allena, Samem (Zbigniew Zamachowski). Skomplikowana konstelacja? W teorii tak, choć do właściwego zaciśnięcia tej zgubnej pętli kłamstewek i oszustw dojdzie w momencie, gdy obie rodziny spotkają się na wspólnej kolacji.

Jak na dobrą komedię przystało, poważny moralitet, którym w istocie jest sztuka, skrywa się pod warstwą wybornego humoru. Ten ma swe źródło przede wszystkim w fenomenalnie nakreślonych i brawurowo odegranych postaciach, stanowiących galerię wielowymiarowych charakterów. Na największe brawa zasługuje Gabriela Muskała w roli neurotycznej żony, która zdradza po raz pierwszy w życiu. Obserwując jej drobne gesty – roztrzęsione dłonie, opuszczony wzrok czy nieporadny pocałunek – widzi się nieśmiałą wychowankę pensji dla dziewcząt, która jeżeli już łamie szóste przykazanie, musi mieć do tego naprawdę dobry powód. Świetnie sekunduje jej Zbigniew Zamachowski, grający niepoprawnego romantyka, na co dzień zdominowanego przez władczą żonę. Również druga para niewiernych kochanków opiera się na przewrotnym schemacie, w którym pozorny macho nie może już sprostać wymaganiom partnerki, co zmusza go do wymyślania ciągle to nowych wymówek. Komizm wynika również ze świetnych dialogów, a także z samej fabuły, choć tu trzeba poczynić zastrzeżenie: nie należy wybierać się na Oszustów, jeżeli nie jest się gotowym na odejście od zasady mimesis. Zbiegi okoliczności, które stanowią oś tekstu, są oczywiście nieprawdopodobne, ale nie dlatego, że Jacobsowi brakło pomysłu na w pełni wiarygodną fabułę. Służy to raczej wydobyciu myśli przewodniej sztuki, ta zaś okazuje się mimo wszystko gorzka.

W rzeczy samej bowiem Oszuści to komentarz na temat tego, czym jest dzisiaj miłość. Jacobs stworzył swój tekst – opublikowany przed bez mała czterema dekadami – w opadającym kurzu rewolucji 1968 roku. Z tych tumanów zaczyna się wyłaniać obraz nowego porządku, który bynajmniej nie nastraja optymistycznie. Grace i Sam są ludźmi starej daty: wierzą w miłość, ale nie mogą jej dostać od swoich partnerów. To samotne wyspy, które zdradzają, by poczuć po drugiej stronie prawdziwego człowieka. Nocne spotkanie zaspokaja przede wszystkim ich potrzebę czułości, której nie sposób już odnaleźć w dawno wypalonych małżeństwach. Howard i Monika zdradzają, bo boją się przemijania. Oboje wiedzą, że będą się już tylko starzeć i tracić na atrakcyjności, budują więc poczucie własnej wartości na fakcie, że ktoś ich jeszcze pragnie. Stąd fiksacja, jaką obie te postaci przejawiają na punkcie wieku. Symptomatyczna jest uwaga rzucona przez Howarda, który – dowiadując się o zdradzie – nie może pojąć, dlaczego jego żona nie wybrała „trzydziestopięcioletniego instruktora tenisa”. Jeszcze wyrazistszym symbolem rewolucji seksualnej jest Monika. W fenomenalnym monologu wyraża ona myśl, że zaszłością stała się nie tylko nie tylko instytucję małżeństwa – o czym nie trzeba przekonywać żadnego zwolennika ruchu flower power – ale miłości per se. Ta ostatnia miała sens, kiedy ludzie żyli na tyle krótko, że nie mieli siebie dość. Dziś jednak, kiedy musimy wytrzymać ze sobą znacznie dłużej, głupotą jest angażowanie się za młodu w związek, który – zgodnie z przysięgą – ma trwać do śmierci. Nie ma przecież wątpliwości, że w perspektywie kilku kolejnych dekad na horyzoncie pojawi się znużenie, zmęczenie, irytacja, a wreszcie – nienawiść.

Nie wiadomo, komu w sztuce dostaje się bardziej: nieszczęśliwym romantykom, którzy kurczowo trzymają się niesatysfakcjonujących ich związków, czy równie nieszczęśliwym libertynom, udającym że miłość – ta zniewalająca i oparta na zobowiązaniach – nie jest już nikomu potrzebna. W tym zderzeniu skrajnych postaw najbardziej rozsądna i dojrzała okazuje się para młodych ludzi, którzy – owszem, zachowują się dziecinne – ale kiedy chodzi o małżeństwo, starają się wyjść poza slogany oraz pytają o jego blaski i cienie. Jacobs bierze w obronę pewną odmianę konserwatyzmu, a może raczej – zdrowego rozsądku i stara się znaleźć drogę środka pomiędzy radykalnymi podejściami, z których żadne nie zapewnia szczęścia. W jego postawie przebija głębokie zrozumienie natury człowieka, który niekiedy musi podjąć pewne ważne i wiążące decyzje, choć nie powinien czynić tego pochopnie – pod wpływem impulsu czy bezrefleksyjnie przejętych z otoczenia wzorców. Jak gdyby chcąc dać wyraz tej idei, urywa on sztukę w najciekawszym momencie, kiedy widz z niecierpliwością czeka na to, co będzie dalej. Otóż – nic nie będzie. Młodzi się pobiorą. A ich rodzice? Cóż, oni mieli swoją szansę, której nie potrafili wykorzystać.

Sztuka Jacobsa w rękach Jana Englerta zyskała specyficzną dwoistość, która sprawia, że adresowana jest ona zarówno do tych, którzy chcą spędzić miłe sto minut, jak i do osób oczekujących cokolwiek zgryźliwego, choć z pewnością nienachalnego komentarza społecznego. Scena Och–Teatru po raz kolejny stała się przestrzenią, na której śmiech spotyka się z refleksją, oba te składniki odmierzono zaś w idealnych proporcjach. Dzięki temu Oszuści to komedia małżeńska, która daje nie tylko rozrywkę, ale czyni widza być może odrobinę wrażliwszym na kwestie, o których – jak błędnie można by sądzić – powiedziano już wszystko.

 

Źródło: https://subiektywnik.pl/michael-jacobs-oszusci-o-milosci-bez-milosci/


Dodatkowe informacje

Jacek Jarocki, www.subiektywnik.pl, 8 października 2020

Mecenas Technologiczny Teatrów

billenium

Doradca prawny teatrów

139279v1 CMS Logo LawTaxFuture Maxi RGB

PARTNER OCH-TEATRU

maxfilm

WYPOSAŻENIE TEATRÓW DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

mkidn

PREMIERY W 2025 ROKU DOFINANSOWANE PRZEZ

Warszawa-znak-RGB-kolorowy-pionowy

PATRONI MEDIALNI

Wyborcza logo Logo poziom kolor Rzeczpospolita duze new winieta spis 2rgb logo czarneZasób 120

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

05 Logo MKiDN kolor biale tlo CMYK-01
Z OSTATNIEJ CHWILI !
X