Spektakl „Miss HIV”, w reżyserii Macieja Kowalewskiego, to mozaika cynizmu i czarnego humoru, która tak samo bawi, co w tej zabawie zatrważa. Gorzka, cierpka opowieść o chorobie, życiu i śmierci, wobec których nikt nie pozostanie obojętny.
Można o chorobie opowiedzieć niekonwencjonalnie. Można szokować, przerażać, ocieplać wizerunek i tworzyć łapiące za serce kampanie społeczne. Kowalewski udowadnia, że z choroby można się też śmiać, mimowolnie zastanawiając się nad własnym życiem. Wybory MISS HIV w polskiej rzeczywistości to nadal trudny temat. Tolerancja to dzisiaj słowo, którego sens rozumie niewielu. Chociaż bycie tolerancyjnym jest bez wątpienia modne. Niestety, poza modą i głośnymi deklaracjami, nie idzie za tym ani kropla rzeczywistej, empatycznej akceptacji.
Można się z tym nie zgadzać, jednak sam koncept jest szalenie oryginalny, przez co z pewnością skupia uwagę. W wyborach Miss HIV nie chodzi wyłącznie o piękne ciało i pozowanie w kostiumie kąpielowym. Powierzchowność tak naprawdę staje się nieistotna, fundamentalny staje się przekaz. Historia, emocje, prawda. Prawda?
Bohaterkami konkursu są cztery kobiety: Urszula (Ewa Szykulska), Klara (Iza Kuna), Irina (Maria Seweryn) i Julia (Patrycja Szczepanowska). Różni je absolutnie wszystko – wykształcenie, wiek, marzenia. Łączy jedno – każda z nich przez HIV doświadczyła czegoś bolesnego. Każda także, poza Urszulą, jest zakażona. I, co oczywiste, chcą wygrać. Dwoją się i troją, płaszczą i płaczą, grają na emocjach. Uczestniczki konkursu poświęcą wiele, by dostać upragnioną koronę. Czy przekroczą granicę smaku, granicę własnego sumienia? Spektakl to swoiste studium człowieczeństwa, we wszystkich jego barwach. W prawdzie do krwi raniącej, w cynicznym kłamstwie, w lęku, niemocy, w złości i mściwości. Postacie Iriny, Klary, Urszuli i Julii budują swoisty wachlarz, kalejdoskop emocji. Ludzkich porażek, ułomności i szczęścia, którego doświadczają. Co istotne, można pokusić się o stwierdzenie, że uczestniczki wyborów miss uczą się od siebie. Mówienia prawdy, okłamywania, przełamywania lęków i tłumienia trudnych emocji. Paradoks – to jedno z wielu słów kluczy, które otwierają kolejne zamki tego gorzkiego w swoim komizmie przedstawienia.
Zdecydowanym mistrzem ceremonii jest Rafał Mohr, kreujący postać Rafaela – dzikiego konferansjera prowadzącego wybory. Przebrany za kobietę, w drapieżnym makijażu, kusej sukience i niebotycznych szpilkach wije się po scenie jak owładnięty szaleństwem. Postać Rafaela jest konstruowana perfekcyjnie. Mohr wodzi za nos publiczność, imponuje swoimi niebanalnymi pozami, a charakterystyczny tembr głosu rodzi w głowie myśl, czy aby na pewno zamiast w teatrze nie znaleźliśmy się w ekskluzywnym nocnym klubie. Po raz kolejny Mohr udowadnia, że jest naprawdę utalentowanym aktorem, nie tylko filmowym, ale także teatralnym. Chapeau bas!
Ciekawą postać buduje także Maria Seweryn. Jej Irina to wyzwolona, nieograniczona niczym wróżka, która swoją bezpośredniością wprawia inne uczestniczki w zakłopotanie. Ciekawy pomysł na postać – dużo energii, spod której po cichu wynurza się lęk, złość, pragnienie zemsty. „Jeden sukinsyn mnie zaraził, niech inne sukinsyny cierpią” – te słowa w ustach Iriny brzmią jak groźba, która podszyta jest ogromnymi pokładami lęku. Seweryn buduje postać bardzo niejednoznaczną, trudną, przez co niebywale ciekawą. Mechanizmy obronne zbudowane przez Irinę zaciekawiłyby z pewnością niejednego psychoterapeutę.
Każda z uczestniczek reprezentuje niejako inny stereotyp, inny schemat. Jest seks bez zabezpieczeń, jest alkohol, są zdrady i mężowie, będący gejami. Cała paleta zeschniętych ludzkich przekonań dotyczących HIV i AIDS. Choć spektakl Kowalewskiego z zamierzenia nie miał być obrazem edukacyjnym, to bezwiednie takim się staje. Przewrotny, bezprecedensowy, gorzki i pełen bolesnych prawd. Wywołujący lawinę śmiechu, która paradoksalnie staje się wstępem do zastanowienia nad własnymi poczynaniami, nad kruchością naszej egzystencji. Ciekawy w swojej formie spektakl dzięki bardzo dynamicznej narracji nie pozostawia złudzeń, co do problemów związanych z HIV. Buduje i niszczy, rozśmiesza i przeraża. Rzuca światło na to, co najistotniejsze bez zbędnych umoralniających treści. Pozostawia, niczego nie narzucając, przestrzeń dla widza – na jego własne refleksje.